Autor |
Myszka
Początkujacy

Dołączył: 24 Lis 2007
Posty: 70
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Śro 14:57, 19 Gru 2007
|
|
Wiadomość |
|
Najpierw trzeba, k**wa, kupić prezenty. Oznacza to, że będę
latał po sklepach, przepychał się przez spoconych ludzi z
obłędem w oczach, żeby wydać mnóstwo kasy na jakieś pierdoły.
Co gorsza, wszystko już kiedyś komuś kupiłem.
Wujek Edek dostał w zeszłym roku flaszkę, a przecież nie kupię
mu w tym roku książki, bo ten facet nigdy nie przeczytał nic
ponad tekst na etykiecie półlitrówki. Ciocia Jadzia rok temu
ukontentowała się kremem nawilżającym, co go kupiłem z
przeceny, bo za tydzień kończył się termin ważności. W tym roku
jedynym kosmetykiem dla tej lampucery byłby krem
przeciwzmarszczkowy, ale po pierwsze, takich zmarszczek żaden
krem nie wygładzi, a po drugie, przecież nie wydam na kosmetyki
całej kasy na Boże Narodzenie. I tak ze wszystkimi. Dziecko
mordę drze o jakiś nowy program komputerowy, choć i tak
wiadomo, że przestanie się nim zajmować po 48 godzinach, bo
każda gra jest dla niego za trudna, półmózg jeden. Żona będzie
miała jak zwykle pretensje, że Kowalska z jej biura dostanie coś
ładniejszego. W rezultacie kupię byle co - jak co roku.
Potem śledzik w pracy z ludźmi, których mordy są mi
nienawistne, i patrzenie na męki szefa, który życzy nam "dużo
pieniędzy", choć wszyscy wiedzą, że dopiero wtedy byłby
szczęśliwy, gdybym pracował za miskę zupy z brukwi przykuty
łańcuchem do komputera. Krwiopijca jeden. Potem wszyscy się
nawalą jak szpaki, a pan Henio obślini biust pani Bożeny z
księgowości, zamkną się oboje w archiwum, bo oni zawsze walą
się jak króliki, kiedy są naprani. Następnego dnia kac, w dodatku
żona będzie robić wymówki.
Jeszcze tylko trzeba j**nąć w baniak karpia, bo małżonka -
uważajcie - wrażliwa jest i na męki zwierzątka nie może
patrzeć, choć mnie męczy od 15 lat bez zmrużenia oka, garbata
owca. Przynieść i przystroić choinkę. Z dzieckiem, żeby miało
ciepłe wspomnienia z dzieciństwa", a ono w dupie ma choinkę,
mnie, Boże Narodzenie i wszystko. Jak taki glon emocjonalny,
może mieć jakiekolwiek wspomnienia? No i kolacyjka wigilijna.
Rodzinna, mać ich w tę i z powrotem. Jedna wielka męka. Co za
kutas wymyślił ten łzawy termin "rodzinna wieczerza"? Przyjdą
wszyscy ci, od których na co dzień trzymam się z daleka z
dobrym skutkiem. Usiądziemy za stołem. A nie, pardon, najpierw
prezenty! Trzeba będzie się kłamliwie ucieszyć, choć z góry
wiem, że ten krawat kupiony na bazarze od Wietnamczyków
dopełniłby liczną kolekcję podobnych gówien, gdybym oczywiście
zawalił szafę takim badziewiem, a nie zaraz następnego dnia
wyrzucił wszystko do śmietnika. Dostanę też najtańszy koniak i
jakieś kosmetyki. Jakie - będę wiedział ostatniego dnia przed
Wigilią, kiedy w pobliskim supermarkecie zaczną wyprzedawać to,
czego nie udało się upchnąć ludziom.
Po prezentach się zacznie. Te same kretyńskie dowcipy wuja
Bronka, zwłaszcza, kurna, ten o gąsce Balbince. Wszyscy będą
dokarmiać mojego psa po to, żeby narzygał w nocy na pościel.
Ciotka załzawi się po dwóch godzinach żucia żarcia z
wytrwałością tapira i zacznie płakać, "jak to dobrze, że
trzymamy się razem". Gówno prawda akurat, co wykażą następne
dwie godziny, kiedy to nawaliwszy się już, zacznie wyzywać
swojego ślubnego od złamanych ch*jów. To oczywiście prawda, ale
dlaczego popierać to rzucaniem w niego salaterką po śledziach?
Mniejsza o jego mordę, ale ciotka nigdy nie trafia.
Plama na wersalce cuchnie jeszcze przez dwa tygodnie po Wigilii.
Jedyna nadzieja, że akurat w tym roku 6-letnia latorośl
kuzynostwa z Lublina nie nawali w gacie w połowie kolacji i nie
zakomunikuje o tym radośnie jeszcze przed deserem. Bo to, że
coś wywali sobie na łeb ze stołu, to pewne jak w banku. Jeszcze
tylko muszę przeżyć debilne gadki o polityce, przy których
wszyscy oczywiście skoczą sobie do gardeł i na siebie się
poobrażają. Na koniec ciotula Jadzia puści maleńkiego pawika na
ścianę koło swojego fotela i można będzie odtrąbić koniec męczarni.
A nie, byłbym zapomniał. Kolejną rozrywką będzie wyprawa na
pasterkę, bo to religijna rodzina. No to pójdę, choć nikt nigdy
nie wyjaśnił, po nagłą cholerę tłuc się po nocy, żeby stać na
mrozie w bezruchu przez godzinę czy więcej. Ciekawe, czy moja
małżonka znowu wywinie orła na ryj na schodkach kościółka - jak
to robi od kilku lat z uporem godnym lepszej sprawy? W
kościele, jeśli tam się dopcham, będzie cuchnąć jak w gorzelni,
bo wierni tylko dlatego stoją na własnych nogach, bo za duży
tłok, żeby upaść. Czasem tylko ktoś beknie albo puści głośno
bąka, ale i tak nikt na to nie zwróci uwagi, bo wszyscy drzemią
na stojąco. Wracając trzeba tylko będzie uważać na chłopców z
osiedla, bo w Wigilię katolicka młodzież szczególnie lubi
wpie**olić bliźniemu. Rok temu zglanowali wujka Edka, ale on chyba
tego nie zauważył, bo był zalany w płaskorzeźbę.
Wreszcie wychodzą z chałupy, wory jedne. Moment zamykania drzwi
za ostatnim z tych troglodytów jest najszczęśliwszą chwilą w
moim świątecznym życiu. Kilka dni odpoczynku.
Ale mijają jak z bata strzelił, bo wielkimi krokami zbliża się
kolejny kretyński wynalazek - Sylwester. Ludzie! Kto to wymyślił?!
Już od listopada ślubna wydala z siebie idiotyczne pomysły,
żeby pójść na "jakiś bal".
Jakbyśmy srali pieniędzmi. Albo żeby gdzieś wyjechać, gdzie
gorąco. A niech se włączy farelkę pod fikusem, będzie miała
tropiki w chałupie.
I tak przecież skończy się na balandze u Antka. Jasne, trzeba
ładnie się ubrać, bo wszystkim się wydaje, że to jakiś uroczysty
dzień.
Czyli żona najpierw puści w trąbę pół budżetu domowego na jakąś
kieckę, w której wygląda jak zwykle, czyli jak w worku po
nawozach sztucznych. Ale cena taka, że za to można by żywić
jeden powiat w Somalii przez kwartał. Ja się wbijam w garnitur,
bo europejska cywilizacja wymyśliła, że mężczyzna wygląda
dobrze, gdy wdzieje na siebie marynarę, co pije pod pachami.
Pod szyją zawiążę sobie kolorowy postronek. I tak mam przewagę,
bo prysnę na dziób jakąś wodę kolońską i jazda, a małżonka
kładzie sobie tapety tyle, że palec w to wchodzi do pierwszego
stawu, a daje rezultat mumii Tutenchamona zaraz przed
konserwacją. I zajmuje ze trzy godziny. Łazienka, oczywiście,
zajęta i wszyscy pozostali domownicy mogą szczać do zlewu, jak
mają potrzebę, albo niech zdychają na uremię.
U Antka ten sam zestaw ludzki, ale czasem trafia się coś
nowego, na czym można by oko zawiesić. Jak zwykle nic z tego
nie wyjdzie, bo chociaż Antuś ma dużą chałupę, to ryzyko za
duże. Zresztą każda kobitka jeszcze przed północą doprowadza
się do stanu, w którym wygląda jak kupa. W tym dniu trzeba być
radosnym jak młody pies, szczerzyć zęby w uśmiechu i ruszać w
tany, nawet jeśli ni pyty nie mam o tym pojęcia. Zresztą nikt
nie ma, za to wszyscy miotają się w konwulsjach i po krótkim
czasie cuchną, jak gdyby nie myli się z tydzień. Baby w
szczególności. Z facetami jest prostsza sprawa, bo już koło
jedenastej są pijani w sztok i bełkoczą albo chcą ruchać
wszystko, na co trafią w drodze do baru. O północy trzeba
obcałować wszystkie te oślinione i śmierdzące wódą mordy,
obłudnie życząc wszystkiego najlepszego, choć jedyne, o czym
wtedy myślę, to żeby ich szlag trafił czym prędzej. Potem
sylwestrowa noc, banalna do bólu - rozmazane makijaże kobitek
(najlepszy tusz nie wytrzyma, gdy właścicielka walnie mordą w
sałatkę), śpiący pokotem faceci, jacyś zarzygani klienci w
kiblu. Norma. Ja, oczywiście, nawalę się już przed północą, żeby
uniknąć konieczności odwożenia mojej nawalonej ślubnej do domu.
I tak zakończę ten najgorszy okres w roku.
Post został pochwalony 1 raz
|
|